Na niemiecko - francuskich szlakach… W Esslingen u Mariolki i Adelinki

Część IV


Esslingen am Neckar

Moje Chłopaki z Mariolką i Adelinką


W odwiedzinach u Mariolki

    Wakacyjny pobyt w Baden-Baden był pełen atrakcji turystycznych i rekreacyjnych. Dużo się działo, dużo zwiedziliśmy, dużo taplaliśmy się w termach, dużo chodziliśmy. Każdy mógł zrealizować swoje marzenia i spełnić swoje oczekiwania. Na koniec czekała nas jeszcze jedna atrakcja - zaproszenie przez Mariolkę do Esslingen. To było wyjątkowe zaproszenie, bo i wyjątkowa jest nasza znajomość. Nasze mamy były przyjaciółkami ze szkolnej ławy. Jako małe dziewczynki spotykałyśmy się, gdy nasi rodzice imprezowali. Darłyśmy tzw. koty i kłóciłyśmy się o zabawki. Obie nie dawałyśmy sobie w kaszę dmuchać, gdyż obie byłyśmy i zresztą jesteśmy mocno charakterne…😜Każde spotkanie kończyło się płaczem i krzykami…😜 Potem wyjechałam do Płocka i przez długie, długie lata nie widywałyśmy się, gdyż Mariolka jako młoda dziewczyna wyjechała do Niemiec. Spotkałyśmy się we Wrocławiu jakieś dwadzieścia lat temu, potem znowu cisza. Jednak przez te wszystkie lata sporadycznie, bo sporadycznie, ale widywałam się z rodzicami Mariolki, więc na bieżąco wiedziałyśmy, co się u nas dzieje. W międzyczasie nasze córki dorosły, my stałyśmy się dojrzałymi kobietami i widocznie sentymentalnie chciałyśmy wrócić do naszej relacji. Zaczęło się od telefonów, a skończyło na wakacyjnym spotkaniu w Esslingen, a potem bożonarodzeniowym we Wrocławiu. W Esslingen przywitałyśmy się tak, jakbyśmy wczoraj piły wino. Przytulankom i buziakom nie było końca. Córka Mariolki - Adelinka wpadła w oko Adasiowi, który ewidentnie lubi starsze mądre dziewczyny…Hahahaaaa… Adelinka zna siedem języków, maluje, jest bardzo ciekawą osobą, a przy tym ma w sobie azjatycki spokój, słowiańską serdeczność i ciepło, które Adasia uwiodło, mnie zresztą też.

Za spotkanie

W azjatyckiej knajpce

     Mieliśmy cały dzień, aby nacieszyć się sobą, zacieśnić relacje i zwiedzić Esslingen. Zaczęliśmy od jedzenia w chińskiej restauracyjce, oczywiście wybranej przez Adelinkę. Wszyscy kochamy azjatyckie jedzenie, więc to był wspaniały wybór. Mnie najbardziej smakowała kaczusia, ale wszystko inne było równie pyszne, że palce lizać. Rozmawialiśmy, śmieliśmy się, jakbyśmy się spotykali przynajmniej dwa razy w tygodniu. Bardzo sobie cenię takie bezpośrednie i miłe kontakty, dodają one kolorytu życiu, w którym właśnie pozytywne relacje uważam za szczęście i satysfakcję. 

Zupa z wołowinką - smak umami mnie zniewala

Zupa wegetariańska 


Kurczak z warzywami

Kaczusia - palce lizać

     Ruszyliśmy na zwiedzanie średniowiecznego Esslingen (kraj związkowy: Badenia-Wirtembergia) które, jak każda miejscowość w Niemczech, jest niezwykle zadbane, odrestaurowane z historycznym sznytem. Położone 10 km na wschód od Stuttgartu, między winnicami o zielonej soczystej barwie, rozciągającymi się jak okiem sięgnąć, a rzeką Neckar jest od wielu wieków zagłębiem przemysłowym i winiarskim. Tu w najstarszej wytwórni, założonej w 1826 roku, produkowane jest wino musujące, nazywane po niemiecku "Sekt" marki Kessler. Miasto z tradycjami handlowymi ściągało od średnich wieków kupców, producentów wina i żywności, oraz artykułów przemysłowych. Korzystne położenie na trasie ważnego szlaku handlowego od Flandrii do północnych Włoch, sprzyjał rozwojowi małej wioski w bogaty gród, a jego mieszkańcom żyło się dostatnio. Świadczy o tym bardzo dobrze zachowane, średniowieczne Stare Miasto, którego punktem centralnym jest niewielki ryneczek (Marktplatz), otoczony zabytkowymi kamieniczkami o szachulcowej zabudowie. Najważniejszą budowlą na ryneczku jest Stary Ratusz Miejski wzniesiony w I połowie XV wieku. Swój obecny kształt uzyskał w czasie przebudowy, która miała miejsce w II połowie XVI wieku. Wtedy też umieszczono na nim zegar astronomiczny. W 1926 r. na wieży ratuszowej został zainstalowany carillon z 25 dzwoneczkami, który cztery razy dziennie wybija pełne godziny.

Stary Ratusz Miejski

Zwiedzamy…

Przed Starym Ratuszem

Szachulcowa zabudowa  - baśniowa

Stare Miasto urzeka

Ryneczek otoczony kolorowymi kamieniczkami

Kolorowa, szachulcowa zabudowa

     Spacerujemy niespiesznie po uliczkach ustrojonych w niezwykle urokliwe, barwne kamieniczki i kamienice o szachulcowej zabudowie, pozwalając zmysłom i emocjom odpłynąć w średniowieczne czasy, których świadkiem jest górujący nad miastem zamek. Budowla z XIII wieku nigdy nie pełniła funkcji rezydencji, natomiast od początku była twierdzą z rozbudowanymi fortyfikacjami nie do zdobycia. Przez kolejne wieki powstawały nowe elementy architektury wojskowej o charakterze obronnym z przysadzistą wieżą, zwaną grubą włącznie - symbolem Esslingen. Z niej rozciągają się niezapomniane widoki panoramiczne na Esslingen. Obecnie na terenie zamku znajdują się instytucje kultury, które organizują różne wydarzenia kulturalne od koncertów, przez pokazy filmowe czy wystawy sztuk plastycznych po przedstawienia teatralne. Jest to również klimatyczne miejsce dla sesji ślubnych i wesel. Na jedno z nich natrafiliśmy, gdy „wdrapaliśmy się” na zamkowe wzgórze. Szliśmy (no, ja się wlokłam daleko za wszystkimi i jak zwykle okazało się, że jestem w dużo gorszej kondycji niż moi towarzysze) drogą, która z jednej strony tonęła w winnicach, z drugiej zaś opierała się o mury fortyfikacyjne. Moje zmęczenie wynagradzały obłędne obrazy Esslingen, które w dole wyglądało jak barwna budowla z klocków lego. Wprawdzie dotarłam na szczyt wzgórza, ale myślałam, że ducha wyzionę. Dla mnie to było K2… Kocham podróżowanie, zwiedzanie, ale wciąż muszę przekraczać własne granice. Największy kłopot mam z nogami, które puchną, bolą, pieką i odmawiają posłuszeństwa, ale ja się nie poddaję, mam swoje sposoby: heparyna, maść ketonal, lodowaty prysznic, itd. Pasja to pasja - musiałabym się przestać ruszać, żeby zrezygnować z podróży, wyjazdów, wypadów…. To moje ukochane życie… Będę je realizować mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. 

Za nami Gruba Wieża - symbol Esslingen

Zielone winnic jak ustawione wojsko na musztrze
 

Droga…

Twierdza zdobyta…

Odpoczywamy…

Ogród piknikowy…

Gruba wieża z XV wieku


Zwiedzamy…

Zamkowe wzgórze godne zachodu…

Schodzimy inną drogą - schody, schody, schody…



Już tuż, tuż i będziemy szli po płaskim…

    Schodzimy… Jestem wykończona, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie weszli do kościoła Marii Panny, który mijamy w drodze do domu. Świątynia uważana za pierwszy gotycki kościół halowy w południowo-zachodnich Niemczech, wymagała prawie 200 lat budowy, zanim została ukończona w 1515 r. Wieża o wysokości 72 m jest cudeńkiem gotyckiego stylu z niemal efemerycznymi wzorami maswerków. Zachwycający widok ludzkich możliwości w boskim wymiarze.

Wyrafinowane, efemeryczne niemal
 wzory maswerków  


Frauenkirche

Widok na imponującą wieżę kościoła
z drogi na zamek

     Gdy weszliśmy do środka, gotyk w czystej postaci poraził mnie swoją harmonią, symetrią zatopioną w surową, monumentalną strukturę architektonicznego stylu. Dostojna, wszechobecna cisza  i otulający zmęczone ciało chód grubych murów od wieków zatrzymujących mistyczną energię żarliwie modlących się ludzi przenosi w inny wymiar - transcendentalny. Odpłynęłam… W umęczonym ciele dusza pełna boskiej i ludzkiej energii… Kocham gotyckie świątynie. Dla mnie są arcydziełami możliwości ludzkich w hołdzie boskości. 

Gotyk w czystej postaci

Chór - witraże namalowane w XIII

 Jeszcze jeden kościół, który góruje nad malowniczą panoramą miasta, zasługuje na uwagę - kościół 
św. Dionizego z I połowy XIII w. Zamyka on południową pierzeję Marktplatz. Jego dwie wysokie wieże są połączone, aby zapobiec dalszemu przechylaniu się wieży południowej, co w konsekwencji doprowadziłoby do jej zawalenia.

Kościół św. Dionizego

     Jednak to, co najlepsze czekało na nas po przyjściu do domu. Mariolka i Adelinka podjęły nas po królewsku. Na pewno po polsku, nie po niemiecku…. Hahahaaaa… Szyku dodawał duży, niezwykle klimatyczny taras, ustrojony kolorowymi kwiatami i różnego rodzaju trawami. Tam jedliśmy, w bardzo miłym anturażu i jeszcze milszych nastrojach, kolację. A kiedy towarzystwo „zmyło” się na nocny spoczynek, obie z Mariolką do późnych godzin, popijając wino, prowadziłyśmy „nocne Polaków rozmowy”. Obie przeszłyśmy w życiu wiele, więc rozumiałyśmy się w pół słowa, a czasem wystarczyły spojrzenia, które mówiły wszystko. I takie relacje pełne zrozumienia, empatii i pozytywnych emocji trzeba pielęgnować, mimo odległości. Zresztą ja jestem mistrzynią w utrzymywaniu relacji na odległość… Hahaaaa…

Kolacja na tarasie

Popołudniowa kawusia w domu, bo na tarasie
leje się żar z nieba…

Już chłodniej, przyjemniej, więc kolacja na tarasie

Nocne Polaków rozmowy przy winku i takich okolicznościach przyrody…

    Rano ruszyliśmy do Polski pełni wrażań sensualnych i emocjonalnych, naładowani pozytywną energią. A ja pomyślałam: kolejny udany pobyt w Niemczech, zresztą nie ostatni przecież… Marzę o Jeziorze Bodeńskim i jeszcze paru innych miejscach.

Komentarze

  1. Właśnie odbyłam kolejną podróż z Autorką bloga... I na pewno nie ostatnią. Prawie czułam żar lejący się z nieba i chłód gotyckiego kościoła. Cudownie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Joanna - autorka
      Dziękuję pięknie🍀To zaszczyt mieć wiernych czytelników, którzy podróżują ze mną w czasie i przestrzeni🍀🌺🍀Pozdrawiam🥰🍀🥰

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty