Wakacje 2021’ zaczęły się na dobre… Moje trwają cały rok, gdyż jestem szczęśliwą emerytką, która cieszy się wolnością, zajmującą w mojej hierarchii wartości jedno z poczesnych miejsc. Gdy rano otwieram oczy, towarzyszy mi codziennie ta sama piękna myśl: ja już nic nie muszę, ja ewentualnie mogę… Nastraja mnie ona świetnie, tym bardziej, że ja nie nudzę się ze sobą i nie nudzę się w ogóle. Toczę kilka żyć naraz, a to najbardziej ekscytujące rozgrywa się w mojej głowie w czasie przyszłym. Wciąż o czymś marzę, mam dalekosiężne plany, zamierzenia. Część z nich dochodzi do skutku w realu, część z różnych przyczyn nie, ale ja się nie poddaję, czekam cierpliwie na odpowiedni czas, odpowiednich ludzi, odpowiednie wibracje i z uporem maniaka dążę do celu. Następne wakacje zaczynam planować po wakacjach bieżących. I rozpływam się w świecie snów i marzeń.
 |
Skansen w Sierpcu - maj 2018’ |
Odkąd w 2009 roku na świat przyszedł mój jedyny wnuk - Adaś, życie zmieniło swój koloryt, smak, perspektywę. Zostałam babcią „pełną gębą”. Spędzałam i spędzam z moim wnukiem tyle czasu, ile tylko mogę, bo to piękna relacja i piękna sprawa pokazywać dziecku świat oraz uczyć życia. Z Adasiem wyjeżdżam praktycznie od zawsze, uwielbiam Jego towarzystwo i jestem niezwykle wdzięczna, że jest na świecie.
 |
Takie widoki tylko w Skansenie w Sierpcu - bocian jednak nie chce zaprzyjaźnić się z Adasiem - kwiecień 2015’ |
 |
Zwiedzamy XVIII wieczny kościół - kwiecień 2015’ |
 |
Z Adasiem - kwiecień 2019’ |
Wakacje 2021’ rozpoczęliśmy wyjazdem weekendowym do Skansenu - Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu, gdzie od kilku lat oprócz muzeum w plenerze jest również kompleks hotelowy, którego architektura zanurzona w naturze konweniuje ze Skansenem. Świetna baza z basenami do spędzenia chociażby weekendu. Wszystko razem tworzy niepowtarzalne miejsce, gdzie czas się zatrzymał, gdzie powietrze pachnie polami, łąkami i wiejskim domostwem, gdzie cisza jest podkładem muzycznym do ptasich, trelów i świergotów, gdzie spokój daje wytchnienie skołatanym nerwom, przebodźcowanym szybkim i hałaśliwym miejskim życiem, a magia barw maluje obrazy nie do zapomnienia.
 |
Kompleks hotelowy w Skansenie |
 |
Kompleks hotelowy w Skansenie |
 |
Kompleks hotelowy w Skansenie |
Jestem dzieckiem miasta, wychowanym przy zajezdni tramwajowej w śródmieściu Wrocławia, mentalność wielkomiejską wyssałam z mlekiem matki, bo zarówno ona, jak i ukochana babcia Irenka to rodowite warszawianki. Domy, które pamiętam z dzieciństwa, to dom dziadków w „nowoczesnym” bloku z lat 50. ubiegłego stulecia oraz mój - w poniemieckiej secesyjnej kamienicy. Od urodzenia towarzyszył mi pomruk wielkiego miasta, a przyjechawszy w późnych latach 60. XX wieku do Płocka, wtedy małej i brudnej prowincjonalnej mieściny, miałam wrażenie, że jestem na końcu świata i bardzo tęskniłam za wielkomiejskim sznytem Wrocławia.
 |
Dwór ze wsi Bojanów - kwiecień 2015’ |
 |
Wiejskie zabawy wielkanocne - kwiecień 2019’ |
 |
Wiatrak i młyn przy zagrodzie młynarza |
 |
Przed powozownią - marzec 2017, |
 |
Dwór ze wsi Bojanów - czerwiec 2021’ |
Wieś znałam z lekcji przyrody, z książek i filmów. Z tej perspektywy bardzo mi się podobała, szczególnie, gdy podróżowałam pociągiem po Polsce i zza szyb wagonu rozpościerały się wiosną i latem sielskie, wiejskie obrazy. Kiedy moje koleżanki i koledzy jeździli do babci bądź cioci latem na wieś, ja jechałam do babci Irenki do Wrocławia. Dlatego do dzisiaj uwielbiam zwiedzać miasta, które zawsze są dla mnie wielką atrakcją ze swoją ofertą architektoniczno-kulturalną.
 |
Dwór ze wsi Uniszki Zawadzkie - czerwiec 2021’ |
 |
Wnętrze jednej z chałup |
 |
Chałupa z warzywniakiem |
Pierwszy raz na prawdziwej wsi byłam jako dziesięcioletnia dziewczynka z ówczesną moją przyjaciółką Grażyną, u jej babci i cioci w Miszewku pod Płockiem. Mama Grażyny zabrała nas tam na całą letnią niedzielę. A moja mama ubrała mnie bez pojęcia: w białą spódniczkę plisowaną, bluzkę w pastelowe kolory, białe podkolanówki i buciki, wyglądałam jak laleczka z wystawy… Pojechałam do regularnego gospodarstwa ze stodołą, oborą, chlewem, gołębnikiem, na podwórku królował drób, z zadziornymi kogutami i rozgdakanymi kurami, kaczki i gęsi skubały trawę, przy budzie ujadał pies przywiązany łańcuchem, na dachu stodoły bocianie gniazdo, przydomowy ogródek wabił kolorami i zapachem, za domem rozciągał się sad i oczywiście, jak okiem sięgnąć, pola obfite w zboża i zielone łąki, na których pasły się czarno-białe krowy. W zagrodzie było bardzo gwarno i wesoło, gdyż na podwórku bawiły się mieszkające tam dzieci, a także starszy brat Grażyny, w którym się podkochiwałam. Swoim wyglądem wzbudziłam zdziwienie, bo kto to widział, żeby dziecko na wieś tak ubrać!!! Hahaaaa… Wróciłam do domu w zdartych na czubkach butach, w tak brudnych podkolanówkach, że zostały wyrzucone do śmieci, w poszarpanej spódniczce, która się do niczego nie nadawała i w bluzce bez dwóch guzików. Nic nie mogłam tam zjeść, bo nic mi nie smakowało, gdyż to zupełnie inne smaki niż te, które znałam. Rosół był tak tłusty, że nie mogłam przełknąć, szynka własnej roboty tak słona i sucha, że stawała mi w gardle. Najbardziej tym była przejęta babcia przyjaciółki, bardzo starsza pani, mała, drobna z chustką na głowie, która w końcu wymyśliła: ugotowała jajka, posmarowała świeży, wypiekany w domu wiejski chleb masłem jej produkcji i to było to! Smak i zapach tego chleba, tego masła, tych jajek to smak i zapach mojego dzieciństwa, który jak smak i zapach poziomek pozostał we mnie na zawsze. Ale jedzenie wtedy było najmniej ważne… Kiedy weszłyśmy na podwórko, Jurek do mnie podszedł i powiedział: dobrze, że przyjechałaś, czekałem na Ciebie. I kiedy inni bawili się w chowanego, łazili po drzewach czy biegali za kurami, Jurek poszedł ze mą do klatek z królikami, otworzył jedną z nich, wziął na ręce czarnego królika i położył mi na kolanach. Strasznie się bałam tego królika, ale nawet mi powieka nie drgnęła, a królik zesikał się na moją białą spódniczkę i już było mniej romantycznie… Hahahaaaa…. Myślę, że to była pierwsza nasza randka…. Potem wielokrotnie byliśmy podwórkową parą, rozstawaliśmy się, znowu zaczynaliśmy i tak to z przerwami trwało do końca podstawówki. I mimo, że to wszystko działo się pół wieku temu, zostało na rolce pamięci, emocji i zmysłów jak żywe.
 |
Wnętrze dworu |
 |
Wnętrze dworu |
 |
Zwiedzamy - kwiecień 2019 |
 |
Przed chałupą młynarza - najokazalszą we wsi |
 |
Teraz woda leci z kranu - maj 2018’ |
Skansen w Sierpcu powstał w latach 70. ubiegłego wieku na terenie po byłym majątku szlacheckim. Na 60,5 hektarach znajduje się 80 budynków małej i dużej architektury dawnej wsi mazowieckiej (XIX i XX wiek), której urok i klimat został przeniesiony z niezwykłą dokładnością, rzetelnością, starannością i szczegółowością. Po przekroczeniu bramy Skansenu zaczyna działać wehikuł czasu, zapominamy, czym jest pośpiech, poddenerwowanie, impulsywność. Wchodzimy w świat ciszy, spokoju, harmonii z naturą, wtapiając się w obraz wsi jednorzędowej z północnego Mazowsza. Wieś jednorzędowa, charakterystyczna dla tych terenów, to wieś, w której zagrody znajdują się po jednej stronie, a pola uprawne - po drugiej. We wsi są dwa dwory, kapliczka, kościół, młyn, kuźnia, olejarnia, powozownia i oczywiście karczma Pohulanka, gdzie serwowane są potrawy regionalne. Ilekroć jestem w Skansenie, tylekroć kupuję chleb wiejski, wypiekany na miejscu, który smakiem i zapachem przypomina ten z Miszewka. Zwiedzanie muzeum jest łatwe, gdyż chałupy wraz z budynkami gospodarczymi stoją wzdłuż drogi. Przed chałupami często za drewnianym płotkiem, na którym wiszą gliniane naczynia, zapraszają przydomowe ogródki, w których spotykamy wiejskie, kolorowe kwiaty: różowe malwy, białe i fioletowe lewkonie, georginie w kolorze tęczy, czy słoneczniki, gdzieś zaczerwieni się mak, a gdzieś wychyli swój jaskrawoniebieski łepek chaber. Przy niektórych zagrodach spotykamy warzywniaki, a przy niektórych sady, jest też pasieka. Niektóre domostwa mają warsztaty: krawiecki czy szewski. Całości dopełniają zwierzęta, które nadają temu miejscu autentyczność i wyjątkowy charakter. W każdej chałupie wnętrza urządzone są z wielką starannością o szczegóły, które zmieniają się w zależności od pory roku albo świąt. Byłam w Skansenie o każdej porze roku, przed Świętami Bożego Narodzenia i w czasie Świąt Wielkanocnych, uczestniczyłam w uroczystościach Niedzieli Palmowej, odbywających się w XVIII wiecznym kościele, byłam w czasie wykopków na pieczeniu ziemniaków, brałam udział w lekcji pokazowej nauczania zintegrowanego. Kilka razy zabrałam tam Adasia, gdyż uważam, że jest to miejsce, gdzie historia przeplata się z tradycją i folklorem, który warto poznać. Gdy przyjeżdżają do mnie goście z Polski czy z zagranicy punktem programu jest zawsze Skansen. Lubię to miejsce, bo to miejsce z duszą, w którym zatrzymał się czas, w którym wyostrzamy zmysły, chłonąc bez reszty sielankową atmosferę równą strofom Kochanowskiego, by móc powiedzieć: „Wsi spokojna, wsi wesoła”…
 |
Szczególnie w niedzielę lub jakieś święta można zobaczyć, jak dawniej wyrabiano masło, podkuwano konie, robiono przetwory |
 |
Wszechobecne zwierzęta dodają uroku temu miejscu |
 |
Sianokosy, a zapach niezwykły… |
 |
Kompleks hotelowy |
Skansen „zagrał” w wielu filmach serialach i programach telewizyjnych: m.in. „Ogniem i mieczem” w reżyserii Jerzego Hoffmana, „Szwadron” w reżyserii Juliusza Machulskiego czy „Pan Tadeusz” w reżyserii Andrzeja Wajdy.
Skansen jest najlepszym dowodem na to, że podróż nie musi być wielka, by stała się ważna. Dla mnie to miejsce jest ważne, bo ilekroć tam jestem, tylekroć mam wrażenie, że dotykam piękna życia, piękna natury w najczystszej postaci. Zawsze ładuję akumulatory, zabieram ze sobą ten niczym niezmącony spokój, który jest w kontraście do rozedrganego miasta i mam wielkie poczucie równowagi nie tylko psychicznej.
Komentarze
Prześlij komentarz