 |
Nowa dzielnica Fezu powstała podczas protektoratu francuskiego |
Po nocnych szaleństwach w Marakeszu śpimy jak zabici. Wczesny ranek: dzwonek telefonu, pobudka! Wstajemy. Czeka nas długa droga (500 km) w głąb kraju, do Fezu - duchowej i religijnej stolicy Maroka. Oczywiście po drodze przewidziane przystanki na kawę i na zwiedzanie. Słońce zaczyna swoją gorącą wędrówkę po bezchmurnym niebie w kolorze lapis-lazuli. Z przyjemnością wchodzimy do zimnego, klimatyzowanego autokaru, zaopatrzeni przede wszystkim w mnóstwo wody i w fantastyczne nastroje, pełne ciekawości i żądne przygody. Przemierzamy równinę Haouza oraz pogórze Atlasu Średniego. Widoki w czasie jazdy oszałamiające: od połaci porośniętych drzewami arganowymi poprzez czerwone góry do szczytów o wysokości 3000 m n.p.m. Najwyższy z nich to Dżabal Bu Nasir - 3356 m n.p.m. A to przystanek na kawę, a to przystanek przy jakichś sklepikach. Nagle czuję, że w autokarze robi się ciepło i jeszcze cieplej. Pilotka prosi o zasłonięcie okien, włącza film Casablanka i informuje nas, że właśnie zepsuła się klimatyzacja - szok!!! Wprawdzie działają nawiewy, ale na zewnątrz grubo ponad 40 stopni C, więc niewesoło, a do przejechania zostało nam jeszcze 250 km. Przestaję czuć pragnienie, nic nie jem, nic nie piję, jakoś mnie to nie martwi, oglądam film z wielkim sentymentem i wzruszeniem i tak dojeżdżamy do Firene - położonego w dolinie Atlasu Średniego - miasteczka, nazywanego małą Szwajcarią, popularnego ośrodka sportów zimowych, a latem uwodzącego bajkową aurą. Zatrzymujemy się, aby pospacerować po pięknej miejscowości. Wysiadam z autokaru, jest mi słabo i niedobrze, nie idę na spacer, kładę się na ławce pod drzewem i czekam na powrót wycieczkowiczów. Czuję się tak, jakbym za chwilę miała zejść z tego świata i nagle eureka - przecież ja od dwóch godzin nic nie piłam. Zaczynam się nawadniać, ale nic nie pomaga, dalej mi słabo. Po prostu odwodniłam się, ja taka świadoma, pod tym względem, turystka.
 |
Gaje arganowe, czerwone góry Atlasu Średniego, szwajcarskie Firene
|
W końcu wczesnym popołudniem dojeżdżamy do Fezu, elektroniczne wielkie termometry uliczne pokazują 48 stopni C, przy 50 są wyłączane, żeby nie drażnić ludzi, bo jak wiadomo, wszystko zaczyna się i kończy w głowie. Pilotka, prowadząca wycieczkę na południu Maroka, przesyła informację, że tam dochodzi do 60 stopni C, nie można realizować programu wycieczki. Kiedy myślę, że jest Ramadan i Marokańczycy od świtu do zmierzchu nie piją i nie jedzą, robi mi się jeszcze bardziej słabo i jeszcze bardziej niedobrze. Zostajemy zakwaterowani w małym rodzinnym, francuskim hoteliku. Jestem wykończona, biorę tabletki na nudności, dużo piję, po to, aby zejść na obiad, na którym serwują nam kaczkę w pomarańczach, wykwintnie podaną - powiedzieć niebo w gębie, to nic nie powiedzieć o tej potrawie, która utkana z francuskich smaków, zniewalających aromatów, wydobytych z ziół i przypraw orientalnych, z pomarańczami, które smakują i pachną jak nigdzie indziej na świecie, pobudza kubki smakowe i inne zmysły tak, że odpływam w rytmie francuskiej muzyki z elementami orientu. Z letargu budzi mnie Mężuś jakimś przyziemnym pytaniem, jak się czuję: a ja czuję się jak w innym wymiarze, gdzieś między niebem a ziemią, nieświadoma, co dzieje się wokół.... To było tak głębokie zmysłowe przeżycie, że zostało na zawsze bardzo żywe na rolce pamięci... Wieczorem czeka nas fantastyczna atrakcja - wieczór berberyjski w niezwykłej restauracji, która mieści się we wnętrzach pałacu o mauretańsko-marokańskiej architekturze, z mozaikami tak pięknymi, że aż dech zapiera. Czuję się jak królowa życia... Uwielbiamy z Mężusiem biesiadę, zabawę, tańce, więc czujemy się szczęśliwi i spełnieni, z tym odwiecznym hasłem: bierz życie garściami, chwytaj każdą chwilę, ciesz i śmiej się, baw i wesel zawsze wtedy, kiedy jest ku temu okazja... Niezapomniany, magiczny wieczór z potrawami marokańskimi - słynną zupą harrirą i daniem głównym - tadżinem, do którego podano nam marokańskie wino oraz marokańskie łakocie - makrout (ciasteczka semolinowe z nadzieniem daktylowym), podawane z berber whisky, czyli miętową herbatą, jedyną, jaką piją Berberowie. Nie opisuję potraw, gdyż mam zamiar napisać oddzielny wpis o kuchni marokańskiej. Na scenie folklorystyczna kapela akompaniująca pieśniarzom i tancerkom, wykonującym taniec brzucha, w takiej choreografii, że panowie są mocno podekscytowani... Hahaaaaaa.... Było na co popatrzeć, czego posłuchać, co zjeść, czego się napić, a i samemu można było potańczyć - przednia zabawa do późnych godzin pozwoliła zapomnieć o dziennych niepowodzeniach.
 |
Fantastyczna, orientalna zabawa w pałacowych wnętrzach....
|
Rano francuskie śniadanie w hotelu i wyruszamy nowym autobusem na zwiedzanie Fezu - miasta u podnóża Atlasu Średniego, powstałego w VIII wieku, liczącego współcześnie ponad milion mieszkańców. Jedna z ostatnich ostoi średniowiecznej cywilizacji na świecie, która w niezmienionej formie przetrwała wieki, a handel i rzemiosło niezmienne od setek lat urzeka swą niepowtarzalną egzotyką.
 |
Dzielnica Żydowska - Mellah
|
Zwiedzanie zaczynamy od Dzielnicy Żydowskiej (Mellah), która powstała w XIII wieku. Zabudowa w tej dzielnicy wygląda z goła inaczej niż ta, którą można spotkać w arabskiej części miasta. Charakterystyczne duże okna, balkony i przybudówki drewniane stanowią architektoniczny folklor tego miejsca. Oczywiście Dzielnica Żydowska, w której współcześnie nie mieszkają Żydzi, gdyż w 1948 roku wyjechali do Izraela, jest żelaznym punktem zwiedzania miasta. Do niej przylegają mury Pałacu Królewskiego z XIII wieku - Dar El - Makhzen, który jednak możemy zobaczyć tylko z zewnątrz, choć i to robi ogromne wrażenie. Była to główna rezydencja sułtana, a dzisiaj tutaj zatrzymuje się król Maroka z rodziną, gdy przyjeżdża do Fezu. Atrakcją turystyczną jest złota brama - Bab al Jeloud, którą uwieczniają na zdjęciach turyści. Jest olbrzymia, cała w mozaice ułożonej w geometryczne wzory. Imponująca budowla znajdująca się w murach, otaczających zespół pałacowy, zajmujący 80 hektarów.
 |
Dzielnica Żydowska w Fezie |
|
|
 |
Siedem złotych bram w murach Pałacu Królewskiego
|
 |
Pałac Królewski w Fezie
|
Oczywiście miejscem, które zachowało najlepiej średniowieczny charakter jest feska Medina - serce miasta. Weszliśmy do 1000-letniej Mediny, wpisanej na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO, jedną z orientalnych bram, aby zatopić się w labiryncie wąziutkich, autentycznych, ciasnych, czasami ciemnych uliczek ze średniowiecznym sznytem, których w Medinie jest około 9000, rozpostartych na 350 hektarach, zamieszkałych przez 250 000 feskiej ludności. Usiana zaułkami, w których ukryte są meczety, zakątkami z kolorowymi sklepikami, zakamarkami, w których można dostrzec towary w ogromnych workach - spożywcze i przemysłowe, skąd spoglądają bogato zdobione ornamentami bramy, zapraszając do zachwycających, barwnych riadów, będących rodzinnymi fortecami, do domostw, do medres, czyli szkół koranicznych. Ich budynki są najlepszym przykładem architektury marokańskiej, wykorzystującej elementy andaluzyjskiego i arabskiego zdobnictwa z wszech królującą mozaiką, misternie układaną we wszystkich barwach świata arabskiego, niezwykle działając na zmysły, szczególnie wzroku, dokonując przymusu uwieczniania w obiektywie tych imponujących obrazów, tyle historycznych, co egzotycznych, po to, aby przenieść się w świat tajemniczej baśniowości, daleki od współczesności, zupełnie z nim nie konweniujący. Uliczkami płynie tłum, będący mieszanką mieszkańców Fezu i turystów z całego świata, jedni zajęci swoimi sprawami i codziennym życiem, drudzy ciekawie zaglądają w każdy kąt, za każdy róg, aby doświadczyć, zapamiętać, przeżyć ten niezwykle sensualny i klimatyczny czas w unikalnej przestrzeni. W gorącym powietrzu unosi się specyficzny zapach mieszanki ziół i przypraw, oleju arganowego, warzyw, owoców, mięsa z baranim i wielbłądzim włącznie, potu ludzi i zwierząt, którzy w symbiozie pracują od wieków. Czasami ten zapach kusi orientem, czasami jest nieprzyjemny, czasami łechce nozdrza, a czasami trzeba je zatykać. Po obu stronach uliczek sklepiki, stragany, kramy, warsztaty, w których od wieków w niezmienionej technologii wyrabia się naczynia, tka materiały i dywany, szyje ubrania. Jest tak barwnie i różnorodnie, że wzrok i umysł tego nie ogarnia. Zaglądamy do warsztatu, gdzie robione i zdobione ręcznie są naczynia z mosiądzu, cudeńka po prostu, tak samo w warsztacie tkackim, gdzie wyrabia się od początku do końca szale i chusty, bez których w świecie arabskim nie można istnieć, ze względu na religię, ale też klimat. Ale największe wrażenie robi wizyta w Garbarni Chouwara - średniowiecznej manufakturze, do której można dotrzeć po strasznym fetorze, unoszącym się długo przed wejściem do tego przybytku. Wchodzimy, zaopatrzeni w łodygi mięty, która ma choć trochę niwelować smród, na pierwsze piętro skąd rozciąga się widok znany ze wszystkich przewodników i folderów Maroka - kadzie z barwnikami, zmiękczaczami. Tu czas zatrzymał się w miejscu, jak i w całej Medinie, a widok jest po prostu niesamowity, taki z cyklu nie do zapomnienia, mnie - wielką kolorystkę - urzekają kolory barwników tak piękne, że aż nierzeczywiste. Od garbowania skóry poprzez zmiękczanie do barwienia - wszystko robione jest ręcznie. Wiele elementów skórzanych ubrań, butów, kapci, toreb i innych gadżetów również jest szytych ręcznie. Kupiłam tam jeden z moich najpiękniejszych ciuchów - czerwoną, skórzaną kurtkę, wykończoną skórzaną falbanką.
 |
Brama prowadząca do Mediny, wąskie, ciasne uliczki i widok Fezu z przeciwległej strony miasta | |
 |
Suk w Medinie - zdjęcie po lewej - wielbłądzina
|
 |
Warsztat naczyń z mosiądzu, warsztat tkacki, sklep z biżuterią, sklep z pamiątkami.
|
 |
Garbarnia Chouwara
|
 |
Meczety, Medresy, w tym najsłynniejsza - Bu Inania
|
 |
4 godziny marszu po feskiej Medinie zalanej słońcem
|
Po całym dniu zwiedzania wracamy do hotelu wykończeni, ale szczęśliwi. Jakaś francuska kolacja, jakieś francuskie wino, w tle francuska muzyka i ten niepowtarzalny marokański sznyt. Mnóstwo niezapomnianych wrażeń, mnóstwo fantastycznych przeżyć, mnóstwo zachwycających miejsc i ta uwodząca tajemnicza egzotyka z "Baśni tysiąca i jednej nocy", zawsze atrakcyjna, pełna powabu i malowniczej poetyki świata, który dla mnie - Europejki - jest niezwykle zmysłowy i emocjonalny..... A następnego dnia wyruszamy do legendarnej Casablanki po drodze zwiedzając fantastyczne miejsca.... Oj, będzie się działo.... Ale to już w następnej części wspomnień o magicznym Maroku.
Komentarze
Prześlij komentarz