Kobieca droga ku sobie...Moja Czuła przewodniczka....
Myślę, że to będzie taki wpis, który "powinna" przeczytać każda kobieta, niezależnie od wieku, od pochodzenia, od miejsca zamieszkania, od wykształcenia, poglądów, czy orientacji seksualnej, każda kobieta, która chce siebie poznać, dowiedzieć się o sobie, a przede wszystkim chce nawiązać i utrzymać ze sobą relacje, zrozumieć siebie i traktować jak Kogoś bardzo bliskiego, Kogo kocha, lubi, szanuje... Oczywiście inspiracją do napisania tego tekstu właśnie w Niedzielę Palmową, która rozpoczyna Wielki Tydzień, w naszej kulturze chrześcijańskiej, zapowiedź Wielkiej Nocy, czyli Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, jest książka Natalii de Barbaro "Czuła Przewodniczka". Wczoraj wieczorem skończyłam ją czytać. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czytałam coś tak aktywnie, czyli podkreślając, zakreślając, robiąc notatki, analizując, interpretując, aż wreszcie otulając samą siebie tą tkliwością, z którą traktuje się własne dziecko.
![]() |
Uwielbiam świece, więc zapaliłam mimo przedpołudnia..... A co? |
Napisałam słowo powinna w cudzysłowie, gdyż mam świadomość, że lektura jest trudna, jak trudne jest odkrywanie samej siebie, że nie każda z Was chce podjąć trud rozwoju osobistego, może też nie każda z Was akurat teraz jest gotowa na takie wyzwanie. Szanuję to bardzo i do niczego nie namawiam oczywiście, bo intencja czytania, snucia refleksji, konstatacji, a w konsekwencji zmiany, musi wypływać z potrzeby, a nie z przymusu, musi wypływać z ciekawości, a nie odznaczenia "przeczytane" na liście lektur obowiązkowych, bo tak wypada, bo to hit, bo wszyscy teraz czytają Natalię de Barbaro. Ale rzeczywiście, książka cieszy się wielką popularnością, jest jej dodruk, gdyż rozeszła się w mgnieniu oka.
O Natalii de Barbaro słyszałam dużo wcześniej, czytałam jej felietony w "Charakterach", wiedziałam, że jest psycholożką, że prowadzi autorskie warsztaty dla kobiet: Własny Pokój, że jest córką bardzo znanego psychiatry - profesora Bogdana de Barbaro. Dlatego nie byłam zdziwiona, gdy pewnego dnia w telewizji śniadaniowej zobaczyłam na kanapie Magdę Mołek z Natalią de Barbaro, które Dorocie Wellman opowiadały o tej książce, wcześniej przeze mnie znalezionej w internecie po wywiadzie z autorką, który wpadł mi w ręce za namową jednej z koleżanek, właśnie rozpoczynającej jej czytanie. Szybko uporałam się z zakupem pozycji, która na kilka dni pochłonęła mnie bez reszty, choć przecież to nie jest książka przygodowo-podróżnicza czy sensacyjna, którą można przeczytać w jedną noc.... Jest to najkrócej ujmując książka o niekończącej się podróży ku sobie, w głąb siebie.
Mam 62 lata, jestem kobietą mocno dojrzałą, żeby nie napisać starą, choć ten przymiotnik kojarzy mi się bardzo dobrze, niezwykle ciepło i tkliwie. Dzięki tej dojrzałości czy starości jestem kobietą doświadczoną, za mną są trudne okresy macierzyństwa, relacji rodzinnych i przyjacielskich, nauki czy pracy zawodowej, a teraz to, co daje mi dużo pozytywnych emocji, uczuć to rola matki dorosłej mocno córki oraz babci. Te dwie role topią każdego dnia we mnie Królową Śniegu i nie dają pożywki dla Męczennicy, Chyba najmniej we mnie Potulnej, ale dla niestracenia pozytywnych relacji i ona miała niejednokrotnie we mnie głos. Właśnie te trzy postacie Potulna, Królowa Śniegu i Męczennica mieszkają w nas i nami się karmią.
Moje dzieciństwo przypadło na lata 60. ubiegłego stulecia, moi dziadkowie i rodzice to pokolenie wojenne. W domu wychowywano mnie w tzw. kindersztubie, w szkole było to samo. W świecie, w którym żyłam, "dzieci i ryby nie miały głosu", wszechobecną metodą wychowawczą było bicie, w ogóle przemoc domowa była zjawiskiem tak powszechnym, że aż "normalnym". Nie było dziecka, które by nie dostało tzw. lania, czy przysłowiową ścierką po głowie. A jak wiemy, agresja budzi agresję, a przemoc budzi przemoc... W domach panowała żelazna dyscyplina, rygor, nikt nie zważał na niczyje potrzeby, właściwie ludzie i w pracy, i w domu byli trybikami w machinie życia. Nie znaczy to, że nie było kochających rodziców, kochających dziadków, czy kochających się małżeństw, ale nikt nie zawracał sobie głowy życiem duchowym, emocjonalnym, czy potrzebami wyższego rzędu, bo najważniejsze było zaspokojenie potrzeb egzystencjalnych: jedzenia, ubrania, dachu nad głową, w końcu edukacji. W tej kwestii świat zrobił milowe kroki, które dały możliwość rozwijania potrzeb wyższych. W wielu moich wpisach pisałam o świecie mojego dzieciństwa i młodości, więc tym razem przejdę do meritum: myślę, że z powodu genów, ale bardziej ze środowiska, w którym wyrosłam, wyhodowałam lodowatą Królową Śniegu, która tresowała siebie i otoczenie, egzekwując takie cechy jak: punktualność, grzeczność, normatywność w życiu domowym i zawodowym, czasami dręcząc siebie, a co gorsza domowników tym, co wypada, a czego nie wypada, co można, a czego nie można, przykładała wagę do perfekcjonizmu ponad miarę, co zaburzało relacje z samą sobą i oczywiście z Najbliższymi. Starałam się spełniać oczekiwania ponad miarę mojej mamy, kolejnych szefów, domowników, przyjaciół. Nie umiałam mówić nie, kiedy musiałam zorganizować kolejną akademię w szkole, a inni nauczyciele od dwóch lat nie mieli takiej okazji, kiedy musiałam zorganizować przyjęcie świąteczne dla bliższej i dalszej rodziny (moja mama powinna, ale rozchorowała się strasznie i wszystkie takie obowiązki spadły na mnie, gdy miałam 32 lata). Moje cioteczne rodzeństwo było chronione nie tylko przez swoich rodziców, ale nawet przez moją mamę. Tych przykładów mogłabym wiele mnożyć... Dość powiedzieć, że dawałam się nadużywać bardzo i uważałam, że jest wszystko okey! Z zasady nie odmawiałam, zawsze chętna do pomocy, do realizacji kolejnego zadania, do poświęcenia czasu, choć doba ma zawsze 24 godziny. Przeszłam trzy zdiagnozowane epizody depresyjne, ostatni całkiem niedawno.
Dużo się zmieniło, gdy od końca lat 90. XX wieku zaczęłam uczestniczyć w programach pracy nad sobą, pracy z grupą, komunikacji społecznej, wszystko to do celów zawodowych. Okazało się jednak, że jestem ogromnie zainteresowana tym obszarem edukacji, gdyż widziałam w nim zielone światełko w tunelu dla rozwoju osobistego, dla zmiany, która mogłaby poprawić jakość moich relacji i mojego życia. I też tak się stało... Rozpoczęłam swoje edukowanie, refleksję nad sobą, mechanizmami postępowania i zachowania. Parę ładnych lat zajęło mi, by znaleźć w sobie "niemowlę" i otoczyć je troskliwą opieką, ale jeszcze więcej jest we mnie "Dzikiej Dziewczynki", oglądającej świat z bardzo bliska, uważnej na jego piękno, którym potrafi się egzaltować, mimo grymasów ludzi zwanymi „naziemnymi”. Zmysłami i emocjami odbierać to, co ją otacza. To jednych drażni, innych śmieszy, a mnie sprawia niekłamaną radość i poczucie dotykania życia, ilekroć zachwycam się widokiem, kiedy oddaję się słuchaniu muzyki albo trelów i świergotów ptaków, kiedy piję kawę w porcelanowej filiżance, gdy patrzę na zabytek wpisany na listę UNESCO, kiedy wstawiam do wazonu tulipany czy róże. Staram się bardzo, aby odbierać świat zmysłami i nimi dotykać rzeczy dla mnie będących esencją mojego życia. Są to zazwyczaj rzeczy małe, ale ja już wiem, że z małych pięknych rzeczy jest utkana codzienność. Należy je tylko znaleźć, zwrócić na nie uwagę, otoczyć je czułym spojrzeniem i nadać im odpowiednie znaczenie. To one pozwalają celebrować każdy dzień, to one karmią nas swym urokiem, pięknem, ulotnością. Staram się tworzyć coś własnego, aby być osobą kreatywną - stąd moje autorskie pomysły na sałatki, zupy, czy dania główne, pisanie bloga, fotografowanie i zajmowanie się "obróbką" zdjęć, bardzo amatorsko, ale jednak, budowanie relacji z Najbliższymi, zrobienie z pokazywania Adasiowi świata i uczenia życia wielkiej frajdy. Dzielę się tym wszystkim na FB, nie po to, aby siebie lansować, czy pokazywać, jaka jestem zarąbista, ale po to, aby inspirować innych i dać wiarę, że naprawdę można.... Nie jest to łatwe, ale nie niemożliwe.....
Przez te wszystkie lata nauczyłam się bardzo mocno być na siebie uważna, czujna, odkrywać własne potrzeby, wiedzieć, co daje mi przyjemność, radość i poczucie spełnienia, a wszystko to podpowiada mi Czuła Przewodniczka, która jest we mnie i z którą staram się baaaardzo zaprzyjaźnić. Jestem wobec siebie czuła, tkliwa, wyrozumiała, empatyczna, często siebie przytulam i psychicznie i fizycznie, często siebie głaszczę i spoglądam, jak na dziecko, które ma prawo do pomyłki, do błędu. A kiedy taka jestem dla siebie, okazuje się, że łatwiej być też taką dla innych. Jestem w drodze do kobiety dojrzałej, porzuciwszy Królową Śniegu, która jednak nie chce się ode mnie "odczepić" - tropi mnie i śledzi, z tą uniesioną brwią dezaprobaty... Ale ja już długo otrzepuję się z jej nakazów i rozkazów, uniesionej brwi i grymasu niezgody.... Nie idę tyle do przodu, co w głąb siebie, zatapiając się w swoich marzeniach, zmysłach, emocjach, po to aby było mi po prostu dobrze, a może jeszcze lepiej... A dopiero potem na zewnątrz, ku innym..... Bo "nie da się tego zrobić inaczej niż samej: nie da się znaleźć swojego rdzenia, pierwszego słoja swojego drzewa inaczej niż poprzez czułe i uporczywe, uparte i tkliwe poszukiwania." Jestem osobą, która chce znaleźć prawdę o swoim życiu, chce wiedzieć, kim naprawdę jest, ale też dokąd zmierza. Z Męczennicy staram się zmienić w Serdeczną, która nie tylko daje, ale też umie brać, szczególnie od innych kobiet, tę energię przepływającą w ich świecie, który jest dla mnie bardzo istotny. Trzeba brać, aby było co dawać innym.
Myślę, że spotkałam tę książkę, gdzieś po środku drogi do siebie, do swojego niemowlaka, dzikiej dziewczynki, dorosłej i serdecznej. Jestem niezwykle wdzięczna, że taka książka się ukazała, gdyż jest ona potwierdzeniem, że warto podróżować w głąb, do środka, do swojego jestestwa. Zawsze tę drogę można zacząć, zawsze można się zatrzymać, zawsze można pójść dalej. Mnie tylko jest żal, że w pierwszej połowie życia nie miałam takiej wiedzy, umiejętności, refleksji.... Ale się cieszę bardzo , że w ogóle było mi to dane.....
Bardzo trafnie ocenilas czasy,na jakie przypadło nasze dzieciństwo/ja jeszcze prawie o dekadę starsza niż Ty/.Dopiero na emeryturze zaczęłam siebie odkrywać....Wcześniej jak automat wykonywałam wszystko ,by uszczęśliwić innych,najpierw najbliższych w domu,potem w szkole,w pracy....Zaczelam siebie zmieniać,myśleć,co mnie uszczęśliwi,sprawiać sobie drobne czy większe przyjemności,choć uważam,że doszłam do tego wniosku za późno,ale "lepiej późno niż wcale"....Szkoda tych lat niespełnionych,bezpowrotnych,bo życia się nie cofnie,a coraz mi bliżej końca....Szczególnie w dobie koronawirusa daje to dużo do myślenia....Ale ....glowa do góry:w każdym momencie życia można i trzeba próbować to życie dla siebie zmienić !!!Własne Ja jest najważniejsze.Twoje spostrzeżenia na pewno się przydadzą wielu osobom,które chcą coś zmienić w sobie.Dobrze,że piszesz dla innych ludzi,by Twoje uwagi mogły im się przydać w drodze do własnego szczęścia.Ci ,co skorzystają beda Ci bardzo wdzięczni.Nie ma nic ważniejszego,niż własne szczęście!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za komentarz, który sam w sobie może być inspiracją dla innych kobiet, szczgólnie młodych, które w kołowrotku życia często zapominają o sobie, o swoich marzeniach, pragnieniach, potrzebach, natomiast ochoczo realizują cele partnera czy szefa, nie mówiąc o dzieciach, dla których się poświęcają z miną cierpiętnicy, wypominając to przynajmniej raz w tygodniu. A przecież jest znany ogólnie fakt, że dobra mama to szczęśliwa mama. Nie liczyłabym na to, że świat mnie uszczęśliwi czy jakiś człowiek, choćby najbliższy, szczęście możemy dać sobie same traktując siebie dobrze z miłością, przyjaźnią i tą tkliwą czułością, z jaką traktujemy niemowlaka czy przedszkolaka, bo w każdej z nas jest dziecko spragnione miłości, przyjaźni, bliskości, zażyłości, uważności, itp. Piszę o tym dlatego, gdyż obie jesteśmy mocno dojrzałymi kobietami i po prostu takiej wiedzy wcześniej nie miałyśmy... Warto więc pokazywać młodszym kobietom, że tak można, a nawet trzeba... Pozdrawiam serdecznie🍀💚🍀
UsuńBardzo ciekawy tekst, pełen głębokich przemyśleń, jak na Kobietę Dojrzałą przystało. Zachęcił mnie do sięgnięcia po wspomnianą książkę, której przeczytanie stawiam sobie za cel, za namową Blogerki.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam wiosennie.
Dziękuję pięknie za recenzję, która daje mi poczucie, że warto pisać, warto dzielić się... To dla mnie wielka motywacja do dalszego prowadzenia bloga💚🍀💚Pozdrawiam gorąco🍀💚🍀
UsuńPrzepiękny tekst. Zgadzam się z wszystkim. Byłam studentką prof. de Barbaro. Cudowny człowiek i wykładowca. Mądry. Od dawna czytam felietony Natalii oraz Jej artykuły w Znaku. Są tak bardzo wartościowe, otwierają mi klapki w głowie. Ten pani tekst potwierdza to co wiem i przeczuwam o pani od dawna. Jest pani wspaniałą osobą, mądrą, wartościową, taką, z którą bym się chętnie zaprzyjaźniła, spotykała, wymieniała myśli. Zgadzam się z pani wnioskami i refleksjami i zazdroszczę niezwykłej umiejętności po pierwsze wglądu w siebie po drugie umie o tym pisać piękną polszczyzną. Zazdroszczę pani samoświadomi ci i podziwiam za pasję do życia. Tak jak pani uważam, że tę książkę powinna przeczytać każda kobieta. U mnie leży na wierzchu. To był wspaniały zakup. I cieszę się, że weszłam na fbk z którego już praktycznie nie korzystam bo przeniosłam się na Instagram, i że przeczytałam Pani recenzję. Pozdrawiam z szacunkiem 🌹
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za tyle ciepłych słów💚To dla mnie prawdziwy zaszczyt. To niezwykle cenne, że ktoś poznaje mnie poprzez moje teksty na blogu albo posty na fb, które bronią się same i odkrywają mnie jako człowieka. To niezwykle cenne, że w tej lawinie bylejakoej i powierzchownej telacyjności ktoś pochyla się nad tekstem, nad człowiekiem, nadvrefleksją. Takie wpisy jak Pani przywracają mi wiarę w ludzi wartościowych, chcących odkryć siebie, aby odkryć innych i otaczający świat🍀💚🍀Pozdrawiam serdecznie💚🍀💚Mam nadzieję, że jest Pani stałą czytelniczką bloga , bo o takich czytelników walczę💚🍀💚
OdpowiedzUsuń