Pattaya City i ja - część I

             28  lutego 2020, godz. 6.30, 
Tajlandia, Pattaya, holel Siam Bayshore

     Budzę się..... Wstaję.... Myślę, że choć bardzo późno chodzę spać, to ilość oraz jakość doznań i wrażeń powoduje, że codziennie rano otwieram oczy i natychmiast zaczynam swoje aktywności, aby nie stracić ani minuty..... Wychodzę na obszerny balkon, siadam na jasnozielonej ratanowej kanapce, łyk wody, może dwa, zaczynam pisać.... Chcę wykorzystać anturaż mnie otaczający, aby podzielić się wszystkim, czego doświadczyłam w Pattayi. Podnoszę głowę, lekki wiaterek muska moje skronie, słońce jeszcze nieśmiało wygląda zza drzew, jakby zastanawiało się, czy schować się lekko za chmury, dając im pierwszeństwo na niebie, czy raczej stoczyć walkę, by wieść prym na błękitnych przestworzach. Patrzę z tkliwością na korony drzew liściastych, od butelkowej do soczystej jasnej zieleni, wysokich palm kokosowych i mniejszych ozdobnych, zaglądających przez barierkę na balkon. Gałęzie tych drzew są w nieustającym ruchu, nie tylko z powodu letniego wietrzyku, ale tam toczy się po prostu dynamiczne życie, a to jakieś jaszczury wygrzewają się lub przemykają bezszelestnie, a to malutkie makaki wyglądają spod liści, zastanawiałam się, gdzie są duże małpy, np. ich rodzice, ale widocznie obsługa ogrodu hotelowego mocno nad tym czuwa), a to kolorowe ptaki z rodziny tukanów, czasami przypominające nasze gile, tylko nieco większe, może barwniejsze.... I biała wiewiórka!!! Codziennie, gdy wychodzę na balkon, ona natychmiast zjawia się na drzewie i siada na gałęzi naprzeciw mnie, przygląda się, siedzi wprost nieruchomo, dopóki nie  staram się zrobić zdjęcia,
natychmiast robi szusa w głąb bujnej roślinności, tylko widzę koniec białej, futrzanej kity... Dzisiaj po raz kolejny powoli sięgam po aparat, bezszelestnie robię kilka zdjęć. Mam to! W końcu są fotki! Jednak uwodzi mnie nieodparte wrażenie, że to ona ustala reguły gry.....



     Jest błoga poranna cisza, którą ozdabiają trele i świergoty ptaków, szum ogromnych drzew, szmer wody spadającej z kaskad. Rozpływam się jak najlepsza czarna czekolada w pełnych ustach. Doświadczam takiego komfortu psychicznego, takich namiętności zmysłowych, że zupełnie zapominam o rzeczywistości. Z letargu budzi mnie przeciągający się Mężuś, trochę zadziwiony moją aktywnością pisarską, ale bardzo w nim cenię to, że we wszystkich pomysłach mnie wspiera, jest ze mnie dumny i najwyraźniej mu imponuję.  Nie obśmiewa moich aktywności, nie umniejsza ich, nie drażnią go, nie komentuje negatywnie, jest we wszystkich poczynaniach ze mną. Dzięki niemu w dużej mierze realizowałam się w życiu bez żadnych dyskomfortów psychicznych. Taki towarzysz życia to po prostu skarb. W naszym związku nigdy nie musiałam się usprawiedliwiać, tłumaczyć, czuć się winna, choć jako dusza towarzystwa i fanka kultury przez duże K oraz ambitna kobieta w obszarze zawodowym często wybierałam między domem, a życiem poza nim. Miałam błogosławieństwo mojego Mężusia, który od zawsze nie lubił kobiet, tzw. "fiu-bziu", "ecie-pecie" "słodkich idiotek" czy żabć bluszczy, których życie kręci się wokół mężczyzny. W mojej rodzinie kobiety były silne, niezależne, z zawodem, z własnymi pieniędzmi, z własnymi zainteresowaniami, mające własne zdanie, niekoniecznie takie samo, jak ich partnerzy! Dzisiaj wiem, jako stara kobieta, że tylko mężczyźni silni i mający poczucie  własnej wartości są z takimi kobietami i takie kobiety szanują. Dla mnie to są mężczyźni macho! I tacy zawsze są w orbicie moich zainteresowań. Chryste do jakich refleksji mnie ta Tajlandia doprowadza??? Hahaaaaaaa.......
      Hotel Siam Bayshore w Pattayi - standard suuuuuper, znajdujący się na początku legendarnej ulicy Wallking Street, niedaleko przystani portowej, z której odpływają promy na pobliskie wyspy koralowe, z molo ciągnącym się grubo ponad kilometr w głąb morza, na którego końcu cumowały romantycznie statki, promy, łodzie tworząc obrazy jak z obrazów starych mistrzów. Półtora miesiąca zajęło mi wybieranie hotelu na tzw. "pobytówkę", półtora miesiąca szukałam czegoś, co spełniłoby nasze oczekiwania, które wcale nie są takie oczywiste: jesteśmy mocno dojrzałymi ludźmi, którzy cenią spokój, intymność, niekoniecznie rozbrykane na wakacjach dzieci, niekoniecznie hotele, gdzie ponad 50% to Polacy, nie znam przekleństw w innych językach, więc wolę towarzystwo cudzoziemców, nie okupujemy leżaków od 6 rano, aby spędzić przy basenie i basenowym barku cały boży dzień, to nie nasze klimaty. Szukałam czegoś, co odpowie naszym oczekiwaniom. I muszę przyznać, że Siam Bayshore przerósł nasze oczekiwania zupełnie..... To dla mnie ogromna frustracja i niepewność, ponieważ w naszym timie to ja jestem osobą, przygotowującą podróż. Destynacje, terminy, hotele, forma wypoczynku jest na mojej głowie, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, nie ma tu miejsca na spontaniczność, która jest jednak przypisana ludziom młodym, my mamy już za mało czasu, nie będziemy mogli poprawić niedociągnięć, np. za jakiś czas. Natomiast szefem wyprawy na miejscu jest mój Mężuś, który również pełni funkcję mojego bodyguarda. Jest wspaniałym towarzyszem nie tylko w życiu, ale również na  naszych wyjazdach, dzięki czemu czuję się bezpiecznie i komfortowo.
     Kiedy dotarliśmy do Patayi, do naszego hotelu, samo przywitanie obsługi hotelowej było piękne i ciepłe, weszliśmy głównym wejściem do jasnej, obszernej, nowoczesnej  recepcji, w powietrzu unosił się intensywny zapach jaśminu z orientalną nutą, tam przejął nas elegancji, niezwykle uprzejmy Taj z obsługi hotelowej, który zaprowadził nas do baru w stylu kolonialnym. Miejsce to zrobiło na nas niesamowite wrażenie. Tajlandia w czasach kolonialnych wprawdzie zachowała swoją niepodległość, żonglując między Anglią, Francją i Holandią. Była pod przemożnym wpływem ekonomicznym i kulturowym europejskich mocarstw kolonialnych, ale czuła się wolnym krajem.

     Zjawiskowe miejsce, bardzo klimatyczne, z malowniczą  atmosferą  dawnej historii i kultury. Przy szklaneczce whisky z lodem czekaliśmy na wszystkie formalności, związane z zameldowaniem w hotelu. Następnie zaprowadzono nas do naszego pokoju. Wyszliśmy z budynku głównego, naszym oczom ukazał się egzotyczny ogród, rozpościerający się na kilku hektarach, wśród bujnej egzotycznej roślinności tonęły pawilony trzy-, cztero- i pięciopiętrowe, łącznikami między nimi były tzw. galerie, z których również wchodziło się do poszczególnych pokoi. To swoistego rodzaju labirynt, który próbowałam poznać przez całe siedem dni. Dostaliśmy pokój na piątym pietrze, obszerny, urządzony elegancko ze smakiem, z funkcjonalną dużą łazienką i zachwycającym balkonem około 8m2.
W budynku głównym hotelu było wiele urzekających miejsc, kąciki do odpoczynku, z wytwornymi kolonialnymi meblami, sofami, tapczanami, baldachimami, poduchami,  ale tzw. kącik japoński, w którym od godzin popołudniowych serwowano herbatę, parzoną ceremonialnie, a w godzinach wieczornych muzyka fortepianowa na żywo - standardy jazzowo-swingujące, przyciemnione światła i unoszący się intensywny zapach jaśminu z nutą orientalną wprowadzał mnie w tak poetycki i sentymentalny nastrój, że zmysły i emocje wirowały w jakimś osobliwym wymiarze, dając poczucie iluzoryczności, która nie mogła się przecież wydarzyć.

  Wokoło malowniczy ogród z bujną i egzotyczną roślinnością zwrotnikową, ogromne drzewa liściaste - tekowe, sandałowe, namorzyny i bodhi, palmy kokosowe i mniejsze rozłożyste, krzewy różnokolorowych  kwiatów, trawy, wokół których wiły się  alejki z romantycznymi ławeczkami. Teren przecinały kanałki, strumyki, w  których pływały złoto-pomarańczowe i kremowe ogromne ryby, skore do zabawy, urocze kaskady, z nich spadała wesoło szemrząc, przejrzysta czysta woda, mostki, kładki, małe groble stwarzały wrażenie romantycznego zakątka. Ogród zdobiły fantazyjnie tryskające fontanny, które wyrastały nagle w gąszczu zieleni. Spokój, cisza, z głośników cicho unosiła się relaksacyjna muzyka uzupełniana trelami ptaków. Spacer w  tym ogrodzie był zawsze przeżyciem tyle sensualnym, co energetycznym. Czułam się jak w raju, w którym otaczał nas błogostan.
  
     Hotel dysponował dwoma basenami - jeden wśród obłędnej roślinności z jacuzzi i zjeżdżalniami, drugi nad morzem, z widokiem na przystań, statki na redzie, cumowane łodzie. W obydwu basenach ciepła woda pieściła ciało swoją lekkością i aksamitem, uruchamiając zmysł dotyku, pozwalający skórze delektować się chwilą. Na jednym i drugim basenie, bar oraz świetne miejsca do wypoczynku i opalania dawały możliwość odlotowego relaksu. Plaża przy hotelu była mała bez parasoli, leżaków, bez wszystkich atrakcji dla dzieci, więc przynajmniej był spokój, ale my korzystaliśmy z przystani i płynęliśmy statkiem na najbliższą wyspę koralową, gdzie miętowa morska woda, miałki prawie biały piasek i  jak wszędzie niesamowita przyroda sprawiała, że doznania i wrażenia estetyczne oraz sensualne były nieporównywalne z niczym, czego doświadczyłam dotychczas w wakacyjnym anturażu. 
 
To był po prostu baśniowy tydzień, do dzisiaj nie wierzę, że to wszystko wydarzyło się naprawdę!!!!

Komentarze

  1. Kobiet takich jak Pani to już rzadkość a szkoda. Mąż ma prawdziwy skarb obok siebie i na odwrót. Tylko pozazdrościć. A co do reszty no cóż zapiera dech w piersiach i chce się tam być. Ale dzięki Pani twórczości w jakimś tam stopniu człowiek się znajduje i zapomina o wszystkich kłopotach 😊. Pozdrawiam i chcemy więcej i więcej 💖💖

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję poęknie😍Takie recenzje to dla mnie zaszyt😍Zaczynając pisać ten blog , bardzo chciałam, aby pełnił właśnie rolę - ku pokrzepieniu serc!!! Jestem szczęśliwa, że to mi się udaje!!!😍 A co do mnie i do mojego Mężusia to chcę powiedzieć, że to lata ciężkiej pracy nad sobą i związkom!!! To noe przyło ot tak, to nie stało się samo😍😍😍

      Usuń
    2. To nie przyszło ot tak!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty