Teatr, teatr, teatr......

     Ostatni sobotni wieczór spędziłam z Patrycją w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku, na interaktywnej komedii fryzjerskiej "Szalone nożyczki". W obsadzie Sylwia Krawiec, Hanna Chojnacka - Gościniak, Piotr Bała, Stefan Friedmann, Łukasz Mąka i Mariusz Pogonowski.  Bardzo mi zależało, aby był to wieczór bezstresowy,  odprężający, zabawny, wesoły. Ponieważ byłam już na tym spektaklu w Teatrze Kwadrat w Warszawie, w doborowej obsadzie, m.in. Ewa Wencel, Lucyna Malec, Grzegorz Wons, Jacek Łuczak, dlatego wiedziałam, że spełni nasze oczekiwania, co do nastroju, zabawy i humoru. Ale też to wyjście do teatru było mocną motywacją, do podzielenia się refleksjami, czym w moim życiu jest teatr. 
      Jak przez mgłę pamiętam wyjście do Wrocławskiego Teatru Lalek  w przedszkolu, czy w pierwszej klasie szkoły podstawowej, wydaje mi się też, że może raz, może dwa byłam w tym teatrze z rodzicami. Zapamiętałam okazały budynek, w którym mieścił się owy teatr - to budynek resursy kupieckiej w stylu neogotyckim przy Placu Teatralnym, we Wrocławiu, wybudowany w 1894 roku. Sam budynek i jego wnętrze robiło na małym dziecku ogromne wrażenie, a aura sztuki wysokiej unosiła  się w powietrzu i od wejścia czarowała małą publiczność.
Pamiętam, że moi dziadkowie i moi rodzice wychodzili do operetki, teatru, na koncerty muzyki rozrywkowej. Potem snuli opowieści o tych wydarzeniach, o aktorach, o smaczkach z ich życia. Prym oczywiście wiodła babcia Irenka, która te wyjścia organizowała.

Wrocławski Teatr Lalek

     Teatr w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia pełnił zupełnie inną rolę niż jest to współcześnie, była to mekka sztuki wysokiej, była to świątynia, do której szło się w bardzo odświętnych strojach, zachowywało się niezwykle kulturalnie, niezależnie czy była to widownia dziecięca czy dorosła. Nikomu nie przychodziło do głowy, aby jeść, pić, rozmawiać, komórek na szczęście nie było wtedy w użyciu. Myślałam, że  spadnę z krzesła, gdy przed sobotnim spektaklem udzielono instrukcji, jak należy się zachować w czasie przedstawienia: nie wolno używać telefonów, jeść, szeleścić papierkami, pić z butelek plastikowych, zgniatać te butelki, zdejmować buty, itp., itd. Również miałam ogromne zastrzeżenia, co do dress-codu. Rażą mnie zawsze adidasy, brudne dżinsy, niechlujne obcisłe swetry na wielkich, męskich brzuchach, i codzienne ubrania pań, już nie wspominając o braku szyku i elegancji.... Miałam nieodparte wrażenie, że wyjście do teatru potraktowano jak wyjście do galerii handlowej. To świadczy o braku szacunku dla siebie, dla innych widzów, ale przede wszystkim do aktorów, do teatru. My wyglądałyśmy po prostu jak z kosmosu!!! Straszne!!! Społeczeństwo bardzo schamiało i co do kultury osobistej idzie równią pochyłą w dół.



W trakcie przygotowań do wyjścia

     Kiedy jako dziesięciolatka przyjechałam do Płocka, teatru jeszcze nie było, ale moja fantastyczna babcia Irenka zapraszała mnie do Wrocławia na wakacje, spędzałam tam zawsze trzy lub cztery tygodnie i wtedy edukowała mnie teatralnie i muzycznie. Babcia Irenka kochała sztukę wysoką. Przed wojną w Warszawie po skończeniu niższego gimnazjum, zakończonego małą maturą, pracowała w słynnym teatrze "Morskie Oko". Weszła w świat artystów jako młodziutka dziewczyna, która chłonęła atmosferę sztuki i wielkiego świata. Znała osobiście największe gwiazdy scen teatralnych w Warszawie. Zasypywała mnie opowieściami o Ordonce, Zuli Pogorzelskiej, Jadwidze Smosarskiej, Aleksandrze Żabczyńskim, Adolfie Dymszy czy Eugeniuszu Bodo. Gdy miałam trzynaście lat i właśnie spędzałam czas wakacyjny we Wrocławiu, babcia kupiła karnet do opery i chodziłyśmy systematycznie na przedstawienia operowe, oczywiście do Opery Wrocławskiej, która mieściła się w gmachu Teatru Miejskiego przy ulicy Świdnickiej, wybudowanego w stylu klasycystycznym, w latach 1839 - 1841.  Pierwszą operą, którą usłyszałam na żywo był "Baron cygański" Johanna Straussa, w roli głównej Ludwik Mikka, ówczesny bożyszcze Opery Wrocławskiej. Pierwsze dźwięki uwertury i zamarłam!!! To wrażenie pozostało we mnie na całe życie.....



Opera Wrocławska

     Zawsze, kiedy jestem w operze czy teatrze muzycznym,  pierwsze dźwięki przedstawienia przyprawiają mnie o drżenie serca, zawsze czuję się tak, jakbym była na pierwszej randce. Mam też niezwykłą łatwość pozostawiania całego świata zewnętrznego gdzieś daleko i bez trudu umiem wtopić się w świat spektaklu, niezależnie czy muzycznego czy teatralnego. Wtedy chłonę to, co dzieje się na scenie wszystkimi zmysłami, identyfikuję się z bohaterami, uruchamiam emocje i uczucia, dlatego często po wyjściu ze świątyni sztuki długo nie mogę wrócić do rzeczywistości. W życiu dorosłym spotkanie Bożenki Śliwińskiej - dyrektora Współczesnej Galerii Sztuki w Płocku, dzięki jej siostrze Dasi Śliwińskiej, pogłębiło moje zamiłowanie do opery, gdyż właśnie Bożenka jest fanką tej formy muzycznej i wiele fantastycznych przedstawień wspólnie udało nam się zobaczyć.

Stara siedziba Teatru Dramatycznego w Płocku 
Teatr Dramatyczny w Płocku po remoncie

      Płocki Teatr Dramatyczny został reaktywowany w styczniu 1975 roku, byłam w pierwszej klasie liceum - słynnej Jagiellonce, nie muszę dodawać, że w klasie humanistycznej. Moją polonistką była uwielbiana przeze mnie pani profesor Halina Marta Kowalska, bardzo charyzmatyczna i uduchowiona postać, z ogromną wiedzą, ogromną atencją do swoich uczniów, choć niebywale wymagająca. To jej zawdzięczam wprowadzenie w świat literatury i sztuki. Jednym z naszych obowiązków, z których byliśmy rozliczani na języku polskim, było oglądanie Teatrów Telewizji, które co wtorek omawialiśmy na lekcji, innym - czytanie prasy kulturalnej i literackiej, prowadzenie teczek prasowych, itp., itd. Wiele czasu na lekcjach języka polskiego było poświęconych bieżącemu życiu kulturalnemu, obowiązkowo uczestniczyliśmy w wydarzeniach kulturalnych w naszym mieście. Także z całą klasą byliśmy na pierwszym przedstawieniu w Teatrze Dramatycznym "Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego, w reżyserii Jana Skotnickiego - pierwszego dyrektora placówki. Przez kolejne cztery lata jako licealistka bywałam w tym teatrze na każdym wystawianym spektaklu, chodziłam tam również na niedzielne poranki symfoniczne Płockiej Orkiestry Kameralnej, która nie miała swojej siedziby i zresztą nie ma jej do dzisiaj, byłam częstym gościem w Muzeum Mazowieckim na wystawach, koncertach kameralnych, prelekcjach, spotkaniach autorskich z ludźmi kultury, zaglądałam do Biura Wystaw Artystycznych. I tak aż do matury.......
     Na dalsze nauki wybrałam Wrocław i tam dopiero mogłam się zanurzyć w bujne życie artystyczne.  Bardzo temu sprzyjała zażyła relacja z Moniką - moją ukochaną przyjaciółką, która była po prostu teatromanką i nie odpuszczała niczego, co było godne uwagi.


Wrocławski Teatr Współczesny po remoncie
       W Teatrze Polskim i Teatrze Współczesnym z naciskiem na Współczesny, z którym w tamtych czasach współpracował Tadeusz Różewicz, czy Jerzy Jarocki, byłyśmy bardzo częstymi gośćmi, do tego stopnia, że aktorzy z Współczesnego  rozpoznawali nas na widowni i udało  nam się nawiązać  z nimi bardzo fajne relacje. Oni imponowali nam - młodziutkim studentkom, a my im  - uwielbieniem aktorów i teatru. Przełomem w tych kontaktach był spektakl "Romeo i Julia" w reżyserii Bogusława Kierca w wersji współczesnej, a właściwie w wersji super nowoczesnej i baaaaaaaardzo erotycznej. Tam pierwszy raz zobaczyłam Jerzego Schejbala - młodego, przystojnego i świetnego aktora w roli Merkucja, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Potem było już tylko lepiej, wkręcałyśmy się na jakieś wejściówki, na jakieś bankieciki, na jakieś imprezki zamknięte, gdzie w półmroku, w kłębach papierosowego dymu, ostrym zapachu lejącego się alkoholu, przy jazzowych standardach dyskutowano o teatrze, sztuce, literaturze, choć o ile pamiętam, jakieś tańce też były. Zaznaczam, że żadna z nas nie paliła papierosów, nie piła alkoholu i prowadziłyśmy się nader porządnie, czym rozbawiałyśmy środowisko artystów, ale wszyscy to szanowali. Miałyśmy wrażenie,  jakbyśmy złapały Pana Boga za nogi!!! Co to były za ekscytujące czasy, które przywołują zmysłowe i intrygujące wspomnienia....... Niezapomniane spektakle to: "Bal manekinów" w reżyserii Wekslera, "Dziady" w reżyserii Brauna, który był również wtedy dyrektorem tego teatru. Reżyserował on "Operetkę"  Witolda Gombrowicza   i słynne "Białe małżeństwo" Tadeusza Różewicza, będącego również autorem kontrowersyjnej sztuki "Przyrost naturalny". We Wrocławiu oczywiście odwiedzałyśmy także Teatr Polski, Operę Wrocławską, słynny na cały świat Wrocławski Teatr Pantomimy  Henryka Tomaszewskiego.
     To właśnie koniec lat siedemdziesiątych XX wieku we Wrocławiu ukształtował moją "duszę artystyczną", którą przez całe życie pielęgnuję w sobie i karmię strawą kultury i sztuki, o czym na pewno jeszcze napiszę......

Komentarze

  1. Joas, jestem pod ogromnym wrażeniem!!! Co za pamięć do szczegółów, dat, nazwisk! I te fotografie! Gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Piękne dzięki Kochana!!! Staram się być prawdziwa i rzetelna😍😍😍

      Usuń
  2. Unknown to wszak ja byłam+ B
    Ig. Cmok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem Bożuś, ale zrobiłam błąd i musiałam usunąć❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty